Być może nie każda mała dziewczynka szyła swoim lalkom ubranka z resztek frotowej pidżamy taty, ale na pewno poetycko brzmiało by to w jakimś opowiadaniu, najlepiej o dorastającej projektantce mody, która wyrosła z niczego a stała się kimś (jestem mistrzem długich zdań - niestety).
Ja szyłam, nie tylko z pidżamy, ale ze wszystkiego z czego się dało i nawet to co z tego wyszło - a najczęściej była to suknia balowa na jedno ramię dla mojej Barbie Jolanty - nie było tak ważne, ale to jakie te szmatki były miłe, kudłate, dziwne pod palcami. Kawałek skaju na torebeczkę wielkości gumki do mazania był największą radością, ale i tak samo na mój dziecięcy dobry humor wpływała stara serwetka z której powstawało ażurowe ponczo czy kawałek włochatej skarpety na płaszczyk dla Kena.
Dziś na te odczucia i wspomnienia pewnie można by się snobować, bo świat jest dziwny i lubi rzeczy zwykłe uważać za dziwne tak dla szpanu. Ja piszę o tym bo tak się zaczęło, miłość i praca, która trwa już dobre dwadzieścia parę lat i nie ma co tu oszukiwać, że jest coraz łatwiej - o nie! z tym szyciem to jest coraz gorzej, bo jest obowiązków więcej i jak się z hobby zrobi pracę to trzeba brać pod uwagę, że można się odkochać, no, ale póki co mam radość i mam zamiar się z nią ogłaszać na tym blogu.
Blog będzie o rzeczach różnych i pewnie często nie spójnych, trochę może jako forma terapii dla głowy
i odpoczynku dla ciała, paznokcie maluję zbyt krótko, żeby mogła być to forma relaksu, a jak pójdę do pracowni coś uszyć to jest szansa, że wykonam jeszcze i to co odpoczynkiem nie jest.
Mogę sobie obiecywać, że ten osobliwy pamiętnik pisać będę regularnie, ale wiem jak jest.
Będzie o modzie xxl i nie tylko, o rzeczach ładnych i brzydkich,o krawieckich sztuczkach i nowej radości z robienia zdjęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz